ARCHIWUM AKTUALNOŚCI
W samo okienko (42)
Yeti
19.02.2014r.
Ostatnio widziałem go jak grał na stojąco, bez dryblingu i polotu, ot - po prostu - dali kasę, to odbębnił swoje i to pomimo 73 lat na opalonym karku. Pamiętam doskonale jak w szczenięcych latach mojego pokolenia akurat jego nazwisko było bez zająknięcia odpowiedzią na pytanie: "Kto nosi koronę króla futbolu?". Prawdą było również to, że jego ciemnoskóra postać była dla nas na tyle owiana mitem, swoistą niewidzialną baśniową piłkarską peleryną, że można go było porównać do śnieżnobiałego Yeti, którego też nigdy nie widziałem, ale wiele o nim słyszałem.

O Pelé krążyło u nas na podwórku kilka legend, które naturalnie nie miały w sobie ani jednego ziarna prawdy. Jedna z nich mówiła o sile strzału Brazylijczyka, po którym piłka zabiła jednego z jego braci, gdy odważył się stanąć w bramce i obronić.... Druga z opowiastek także głosiła chwałę piekielnego uderzenia, po którym rzekomo kilka razy złamał poprzeczki, naprzykrzając się kierownikom utrzymania stadionów. Przyznam, że taki numer zobaczyłem tylko w filmie "Piłkarski poker" i dokonał tego niejaki Laguna, więc w historyjce o Pelé rzeczywiście zabłysło realnością namalowanego wcześniej w dziecięcej wyobraźni obrazu. Trzeci element mitologiczny opisywał ból innego z braci bramkarzy, którego piłka trafiła w twarz z taką siłą, że aż mu skóra zeszła i prawie wyzionął ducha. Oczywiście totalna bujda, ale w czasach, gdy nie było szans w czarnobiałej telewizji początku lat 80-tych ubiegłego wieku nawet na powtórki z gry Pelé sprzed lat, sami tworzyliśmy na własny użytek portret piłkarskiego herosa. Radosna fantastyka otwierająca buzie małolatom niczym karpiom. Teraz większość jego porywających akcji i goli prawie rozrywających siatki można sobie podziwiać w kinie Youtube.com.

Niektórzy dziękują Bogu, że Brazylijczycy, posługujący się językiem portugalskim, wymyślili sobie skróty nazwisk, bo inaczej byłoby ciężko komentować sportowe rywalizacje. Pelé, czyli Edson Arantes de Nascimento, zanim błysnął na zielonej murawie został przeczołgany w dzieciństwie przez życie w zgniliźnie przedmieść Sao Paulo. Nie będę zanudzał biografią tego artysty futbolu, bo nie w tym rzecz. Sao Paulo przypomniało mi o swojej urodzie niczym powabna terrorystka, która w głębi ciemnych oczu skrywa masę niebezpieczeństw. Cudzoziemiec, który decyduje się poruszać sam w tej metropolii nawet na dystansie kilkuset metrów, ma albo nie po kolei w głowie, albo paktuje z diabłem i kusi los. Albo w hotelu założył się z kimś o grubą forsę, że wyjdzie do sklepu za rogiem i wróci w jednym kawałku i bez obsranych spodni ze strachu. Z kilku ust zasłyszałem, że tam trzeba poruszać się z hotelu taksówkami nawet na śmiesznie krótkiej odległości. Szyby kuloodporne w samochodach to normalka, bo na światłach może czekać niespodzianka i to wcale nie w postaci chętnych do umycia przedniej szyby. Osiedla klasy średniej, nie mówiąc o bogaczach, są zamknięte i obstawione wartownikami z bronią. To akurat nie są żadne mitologie. Brazylia jest groźna nie tylko na murawie.

Robiąc powrotny zwód w kierunku Pelé, świat z ciekawością oczekuje na zapowiadany już głośno o nim film. Z dużym prawdopodobieństwem nie ujrzymy go w kinach przed pierwszym gwizdkiem na tegorocznym brazylijskim mundialu, ale i tak warto będzie zobaczyć "Yeti" w kolorze na dużym ekranie z filiżanką dobrej, brazylijskiej kawy jeszcze w tym roku.

PS. Na początku felietonu odwołałem się do występu Pelé w barwach pewnego polskiego banku.

                                                                     (© arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::