AKTUALNOŚCI
W samo okienko (55) - El Classico 18.0029.10.2014r.
Zaczęło się już kilka minut po wylądowaniu, odebraniu bagażu i pojawieniu się w hali przylotów. Uściski i gorące przywitanie były jak najbardziej od serca, ale w oczach Luisa dostrzegłem diabelską iskierkę czegoś, co się święci. Zaczęło się, gdy wsiedliśmy do samochodu i minęliśmy strefę KISS & RIDE na kameralnym lotnisku w Eindhoven. Była sobota i ledwie co duża wskazówka minęła dwunastą w południe.

- Jakie masz plany na dzisiaj? - rzucił Luis zza kierownicy, bacznie obserwując drogę przed nami, a w jego głosie dało się wyczuć zarzuconą przynętę.

- Cóż... nic specjalnego - chciałem być na tyle kulturalny jak nigdy, aby nagle nie wyskoczyć z tym, że miałem ochotę ruszyć do centrum PSV, a goszczących nas Hiszpanów zostawić samym sobie.

- OK. Ale za to ja mam dla Ciebie plan - triumf zapalił się w głosie Luisa, po czym dodał: - Co jest dzisiaj najważniejszym wydarzeniem?

- Barcelona gra z Realem, El Classico, Gran Derbi - ciurkiem wypowiedziałem słowa niczym uczeń recytujący sławne wersety Szekspira.

- Jedna korekta - zmierzwił brwi Luis. - To REAL gra z Barceloną. A o której?

- O szóstej - odpaliłem bez zająknięcia, czym wprawiłem w zachwyt Puri, żonę Luisa, która była zaskoczona moją znajomością tematu i wydała głośne "Łał, Arek!",

- Puri... - Luis z politowaniem spojrzał na swoją wybrankę życia. - Oczywiście, że Arek o tym wie.

Po kilku minutach wiedziałem co mnie czeka i zapowiadało się co najmniej wyjątkowo. Okazało się, że o wspomnianej 18:00 dom Luisa wypełni się nieco ze względu na pojedynek odwiecznych rywali. Wiedziałem o tym, że Luis jest fanem Realu, a niektórzy członkowie jego rodziny uwielbiają Barcelonę. Oblizywałem się smakiem oczekiwanego spektaklu, bo jakby nie było zapowiadało się na gorący wieczór.

- Jednego nie mogę zrozumieć - potrząsał głową mój przyjaciel Hiszpan. - Kto to wymyślił aby TAAAKI mecz rozgrywać o szóstej wieczorem? Barbarzyńska pora!

Taka uczta zazwyczaj serwowana była w menu La Liga o godzinie dwudziestej lub później z prostego powodu: Hiszpanie wspólnie zasiadają do kolacji około dwudziestej, więc takie a nie inne rozpoczęcie szlagieru wpisywało się idealnie w porządek dnia. Tyle tylko, że w międzyczasie ten piłkarski ligowy hit powędrował do światowego menu i taki Japończyk czy Amerykanin też chcieliby zobaczyć "galaktyczne" gwiazdy na żywo w telewizji, bo przecież jakieś tam kilka milionów koszulek kupili w ostatnich kilku sezonach. Zatem szósta po południu gryzła się z iberyjskimi zwyczajami.

Przed telewizorem zasiedliśmy w czwórkę facetów: Luis (kibicował za Realem), Juan (za Barceloną), Jeroen (Holender - niby neutralny, ale wyskoczył jak z katapulty radości, gdy "Barça" objęła prowadzenie) i ja (również za Barceloną). Czyli było w sumie 1:3. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem nastąpiła wymiana poglądów kto był dotychczas lepszy w lidze i w obecnym sezonie: Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. Na ekranie pojawia się statystyka, która przemawiała na korzyść tego drugiego, gdyż Portugalczyk strzelił dotąd 192 gole w 172 spotkaniach w Primera Division (hiszpańska ekstraklasa), a Argentyńczyk mógł pochwalić się łupem 250 bramek w 285 występach. Luis nadal kiwał się na argumenty z Juanem, a ja zastanawiałem się kim był Telmo Zarra, którego rekord 251 goli w 277 meczach wisiał na włosku... Okazało się, że nieodżałowany Zarra reprezentował baskijski Athletic Bilbao w latach 1940-1955 i wtedy budował sobie pomnik super snajpera. W reprezentacji Hiszpanii wystąpił 20 razy i strzelił 20 goli. Messi jeszcze go nie dogonił.

Sam sobotni pojedynek nie zachwycił. Real wygrał (3:1), ale dogrywka wśród kibiców wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Następnego dnia, w słoneczne niedzielne przedpołudnie podjechaliśmy do Juana, aby zabrać go na wcześniej zaplanowany wspólny wypad, tym razem tylko we trzech.

- Jak się spało? - przywitał go Luis.

- A, tak sobie - odparł Juan, gnieżdżąc się na tylnym siedzeniu.

- Wcale się nie dziwię - Luis bawił się jak kot z myszą. - Po takiej porażce też nie mógłbym zasnąć. Cha, cha!

I tak dalej przez prawie całą niedzielę. Tuż przed zaśnięciem Luis pokazał mi filmik z Hiszpanii jako swoisty bonus, na którym facet opowiadał następujący dowcip: "Ojciec siedzi przy stole i patrzy w dłuższym milczeniu na syna, który ma piekielnie zaczerwienione oczy.

- W czym rzecz? - pyta po dłuższej chwili ojciec, patrząc na potomka.

- Tato... muszę się przyznać - z trudem przełyka ślinę syn. - Tato, muszę Ci to powiedzieć. Te czerwone oczy są stąd, że... że brałem marihuanę.

Ojciec nadal patrzy badawczo przez kolejną dłuższą chwilę, po czym stwierdza:

- Nie wierzę.

- Tato, naprawdę. Te zaczerwienione oczy są od zażywania... - syn mówi prawdę jak na spowiedzi.

- Nie wierzę - powtarza ojciec, kręcąc głową i dodaje głosem pełnym zadowolenia: - Jesteś kibicem Barcelony i ryczałeś jak bóbr ostatniej nocy po tej przegranej. Dlatego masz takie krwiste oczy.

(© arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::