AKTUALNOŚCI
W samo okienko (61) - Szczęście do prawa06.02.2015r.
Michał S. i Leon A. usiedli powoli i wygodnie na polakierowanej, drewnianej konstrukcji zwanej ławą. Leon - naturalnie zwany "Zawodowcem" - główkował przez dłuższy moment, dlaczego nazywa się to "ława", a nie "ławka", wszak ta dla oskarżonych i ta dla rezerwowych piłkarzy są mniej więcej porównywalnych rozmiarów. W czym tkwiła zatem wielkość tej pierwszej? W sądzie najwidoczniej gra toczy się o wyższą stawkę niż na boisku, chociaż Michał "Misiu" S. mógłby się z tym nie zgodzić. On zawsze powtarzał "Kasa, misiu, kasa" niczym zapętlona, zdarta płyta winylowa, a potem dodawał jeszcze: "Co się łamiesz stary, jakoś to będzie".

Plan był genialny, wychuchany i utkany tak misternie niczym bezcenny babciny szalik na drutach. Duet pseudoinwestorów dokopał się w archiwach, że przed kilkunastu laty w pewnej miejscowości znaleziono złoża płynnego surowca naturalnego, ale po głębszej analizie okazało się, iż jego wydobycie było mało opłacalne i dalsze prace wstrzymano... Czy aby na pewno? Ten znak zapytania podrzucili, wzięli na bary niczym drogowskaz i drążyli temat dalej, po nitce do kłębka, jak powiedziałaby nieśmiało zmysłowa Ariadna.

Następnie któregoś pięknego dnia nasi bohaterowie zjawili się w owym miasteczku z wizytą w lokalnym klubie sportowym, który zweryfikowany został przez nich jako "VI liga po kisielu", co świetnie wpisywało się w intrygę. Jak przewidywali, klub kasą nie śmierdział lub jak spuentowałby Michał "Misiu" S., który kiedyś liznął w szkole średniej tej prawdziwej łaciny, "pecunia non olet".* Prezes klubu przyjął ich z lekkim dystansem, ale kiedy tamy jego początkowej podejrzliwości zostały skruszone - z radością przystał na ich propozycję. Zresztą, kto by się nie zgodził przetestować kilku Brazylijczyków w takiej lidze na prawie samym dnie piłkarskiej piramidy?! Ku uciesze wszystkich obcokrajowcy sprawdzili się i wkrótce cały powiat huczał od doniesień oraz spekulował co się kroi na tym zapomnianym przez Boga zakątku Polski. Mając w składzie Rodrigo, Leonardo i Zinho trudno było nie awansować do wyższej ligi. Brazylijczycy zaczęli robić olbrzymią furorę nie tylko na zakupach w lokalnej Biedronce. O dwóch promocjach z rzędu owego klubu w rozgrywkowej drabinie rozpisywał się już nie tylko regionalny tygodnik, ale i centralna prasa tym bardziej, że w międzyczasie oczywiście do drużyny dołączyło kilku innych zawodników i trener z nazwiskiem, aby przypieczętować marsz w górę futbolowej piramidy. "Zawodowiec" i "Misiu" zadbali jednak o to, aby klub nie awansował wyżej niż trzecia liga, bo umiar musiał być kontrolowany i po co było niepotrzebnie przyciągać uwagę.

O ile miejscowy burmistrz i rada rajców z przymrużeniem oka reagowali na opowiastki prezesa lokalnego klubu o rosnącej pod ich bokiem sile drużyny, uznając go za - mówiąc delikatnie - "marzyciela", o tyle z biegiem czasu coraz szerzej włodarze otwierali skarbiec i przekazywali krocie na wielką promocję miasteczka. Budżet klubu sportowego rósł z roku na rok jak na drożdżach, kasa lała się jak woda do studni bez dna. Jak tu było nie dać, skoro bezrobocie wysokie, a tubylcy chlebem i dożynkami już byli przejedzeni. "Inwestorów w ten sposób zdobędziecie" - wielokrotnie powtarzali im to "Zawodowiec" i "Misiu". Oni też przecież dawali pieniądze - jak się później okazało śmieszne kwoty w porównaniu z tym, co następnie wyciągali z powrotem za rzekome prowizje przy sprowadzaniu różnej maści piłkarzy, a wszystko z gminnej kasy. Podobna kasa na lewo szła przy okazji organizowania wielu międzynarodowych turniejów, na które firma Leona A. i Michała S. miała naturalnie wyłączność.

W odpowiednim czasie w lokalnym inkubatorze przedsiębiorczości pojawiło się nawet kilku przedstawicieli zaszyfrowanej firmy brazylijskiej, podesłanej przez naszych bohaterów, która szukała lokalizacji na palarnię kawy. Oczywiście rozmowy ciągnęły się tygodniami jak w brazylijskim serialu i nic z tego nie wyszło. Poszły jednak w górę ceny lokalnych nieruchomości, bo ktoś umiejętnie rozpuścił nowiny, że zainteresowanie gruntami w gminie rośnie, bo jest coś, co wiedzą nieliczni. "Misiu" i "Zawodowiec" postarali się o kilka transakcji kupna działek, aby tym nowinom przysporzyć wstęgi wiarygodności.

Jednakże prawdziwy hit dopiero nadszedł. A był to koniec lata, gdy burmistrz - tuż przed wyborami - został zaproszony na spotkanie, na którym pojawiła się arabska delegacja. Bach! Szejkowie chcą kupić działki, na których głęboko pływa sobie cenny surowiec. Po szejkach przyjechali jacyś Amerykanie, aby zbadać sprawę i być może także stanąć w wyścigu po roponośne złoża. Podstawieni obcokrajowcy odegrali swoje role. Wszystko szło zgodnie z planem, gdyby burmistrz nie puścił farby i nie pochwalił się zaufanym osobom, które bez tortur wyśpiewały kogo spotkał włodarz. I mleko się rozlało...

W odczytanym akcie oskarżenia można było się dowiedzieć, że przez kilka lat swoistej promocji gmina wydała setki tysięcy złotych na "Zawodowca" i "Misia", którzy doili z miejskiej kasy ile się dało na różne rarytasy, nie wkładając w to prawie ani złotówki.

Gdy Leon A. słuchał elaboratu sędziego, jego wzrok utkwiony był w wyrytą w ławie sentencję godną starożytnych filozofów: "Każdy ma prawo do szczęścia, ale nie każdy ma szczęście do prawa".

*łacińskie "pecunia non olet" = "pieniądze nie śmierdzą"

(© arek.lewenko@interia.pl),

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::