AKTUALNOŚCI
W samo okienko (83) - "Mały" ale Gigant12.11.2016r.
"Każda porażka jest nawozem sukcesu" - mówi w swojej biografii Jakub Błaszczykowski, choć nie jest to reklama dla rolników. Niemiecki raper M.I.K.I. napisał o nim dwa znamienne utwory, m.in. "Danke Kuba" - jako hołd dla wiecznego piłkarskiego wojownika o wielkim sercu i oddaniu w barwach Borussii Dortmund.

Czytając świetnie stworzoną w formie i warstwie tekstowej książkę Małgorzaty Domagalik, szukałem w swojej pamięci momentów, takich najbliższych spotkań z polskim piłkarzem rodem z kilkutysięcznej miejscowości Truskolasy. Zebrały mi się cztery najważniejsze.

15 listopada 2006r.

Od roku mieszkaliśmy w Holandii i gdy okazało się, że w grupie eliminacyjnej do mistrzostw Europy 2008 naszym rywalem będzie Belgia, zacierałem ręce. "Będzie można dopingować naszych na wyjeździe" - przeszło mi przez baniak. Tak też się stało i do Brukseli zabrałem ze sobą sąsiada z Eindhoven - Luisa, urodzonego w Hiszpanii, fana madryckiego Realu i serdecznego przyjaciela (dzięki niemu i jego rodzinie - życie w wiecznej "depresji" holenderskiej płynęło błogo i niezwykle rodzinnie). Wynik końcowy: Belgia - Polska 0:1. Don Leo Beenhakker zebrał laur zwycięstwa, a na postać dynamicznego blondyna szarżującego raz po raz po skrzydle zwrócił mi uwagę właśnie Luis. "Kto to jest?" - zapytał. Podałem mu nazwisko, a Hiszpan - niczym wytrawny skaut futbolowy - orzekł krótko: "Będzie to bardzo dobry zawodnik". Przyznam, że wtedy tego nie zauważyłem - chyba ze względu na euforię z prowadzenia z Belgami, no i ostatecznej wiktorii. Teraz myślę sobie: "A gdzie jest Matusiak - ten strzelec zwycięskiej bramki?".

27 listopada 2012r.

To był mój drugi raz oglądania drużyny w czarno-żółtych barwach na stadionie Signal Iduna w Dortmundzie. BVB podejmowała Fortunę Duesseldorf, w którym to meczu goście szykowani byli na pożarcie. Przed pierwszym gwizdkiem miłe zaskoczenie. Prezentacja zawodników przez spikera, kolejno wyczytywane numery i imiona, po czym publika skanduje nazwisko - ile pary w płucach rozgrzanych jak piec. Wreszcie słychać: "Numer 16... Jakuub", a 80-tysięcy gardeł wydaje z siebie: "Kuubaaa!". Byłem jednym z tych gardeł, które raczej wydało z siebie: "Kuba??? Przecież on nazywa się Błaszczykowski. Najwidoczniej zbyt trudne jeszcze do wymowy". Kilka lat później już jednak bezbłędnie skandowali właściwe nazwisko. W tamtym meczu "Kuba" zdobył gola na 1:0 w 43. minucie, pięknym wolejem, ale fortuna uśmiechnęła się do Fortuny i padł ostatecznie remis 1:1.

30 kwietnia 2016r.

Długi majowy weekend 2016 roku był niespodzianką dla dzieci. Pojechaliśmy na pojedynek Borussii z VfL Wolfsburg (5:1) w Dortmundzie. Wówczas Jakub Błaszczykowski przebywał na wypożyczeniu we Florencji (AC Fiorentina), a mecz był z ważkim podtekstem. Kilka dni wcześniej "eksplodowała bomba", gdy wyszło na jaw, że obrońca Mats Hummels ma przenieść się po zakończeniu sezonu do Bayernu Monachium. Dla niewtajemniczonych może bardziej obrazowo zabrzmi porównanie: to tak, jakby ogłosić, że zmieniasz barwy klubowe z MKS Debrzno na Czarni Czarne. Połowa stadionu w Dortmundzie kwitowała każdy kontakt Hummelsa z piłką potężnym gwizdem. W średniowieczu zapędziliby go na szafot lub spalili żywcem na stosie. Mats trzymał się dzielnie mimo tego napięcia i naprawdę wzbudził szacunek swoją postawą, nie uległ załamaniu. "Trzeba mieć jaja, żeby wyjść i zagrać u siebie w takich okolicznościach przyrody" - przeszło przez myśl. To nie był koniec. Po meczu czekaliśmy dość długo, aby "upolować" Łukasza Piszczka do zdjęcia i autografu, ale obeszło się smakiem. Nieco zawiedzeni ruszyliśmy z powrotem na parking i nagle tuż za stadionem, przed wielkim sklepem z pamiątkami BVB, stanąłem jak wryty. Mats Hummels swobodnie wyszedł po tych "wygwizdanych" 90. minutach na chwilę w tłum kibiców, co niektórzy prosili go o fotki, a on nie odmawiał. Trwało to chwilę. Spróbowaliśmy swojej szansy i gdy już wydawało się, że nici z tego, bo zamierzał ruszyć w głąb stadionu, powiedziałem do Pascala: "Chodź, chodź!". Hummels odwrócił się, uśmiechnął i powtórzył: "Chodź", dając gest ręką. Ustawił się do fotki załączonej poniżej. Jestem pewien, że gdyby nie Jakub Błaszczykowski i jego pozytywny wpływ na edukację języka polskiego wśród niemieckich piłkarzy i relacje z nimi, Hummels nie zareagowałby na jedno z naszych słów, które okazało się być się kluczem do utrwalonego na zdjęciu szczęścia małego fana futbolu.

2 października 2016r.

Od czego tu zacząć... Najlepiej od początku - jak mawia detektyw do podejrzanego na pierwszym przesłuchaniu. Jechaliśmy do miasta "Wilków" z nieukrywaną nadzieją, że a nuż widelec i fortuna wzbogaci nasz repertuar wspomnień. Mecz VfL Wolfsburg z FSV Mainz był dla gospodarzy historycznym pojedynkiem, bo celebrowali 20-lecie awansu do niemieckiej ekstraklasy. My jechaliśmy po inne "złoto". Kupiłem kilka biografii, mówiąc sobie: "To tak w razie czego. Żebym potem sobie w brodę nie pluł, że był, a ja nie miałem pod ręką", a Pascalowi ani mru mru, żeby nie było potem rozczarowań. Mecz bez szału i bez bramek, ale prawdziwe emocje rozbłysły po końcowym gwizdku. Dowiedzieliśmy się, że właśnie dzisiaj Jakub Błaszczykowski został wytypowany do bliższego kontaktu z kibicami. Przez około godzinę miał być do dyspozycji fanów, podpisując koszulki, zdjęcia i inne rzeczy. Staliśmy jak zamurowani, ściskając biografie w ręku niczym relikwie, a Niemcy z zazdrością patrzyli na okładki książki, jakby chcieli je nam wydrzeć i w milisekundzie, za pomocą magicznego zaklęcia, przetłumaczyć na język niemiecki. "Stary koń ze mnie, a nogi trzęsą się jak galareta" - myślałem sobie, aż nadeszło nasze niezapomniane pięć minut z bohaterem. Pascal zaniemówił, nam również słowa grzęzły w gardle z niedowierzania. Roztacza aurę normalnego człowieka, ale z bijącym ciepłem, uśmiechem, którym potrafi rozłożyć na łopatki i skraść przychylność drugiej osoby. "Jest Pan piłkarskim idolem dla mojego syna" - rzekłem, a on rozpromienił się, jakby słyszał to po raz pierwszy, choć wiem, że docierało to do niego wielokrotnie i to z wielu innych ust.

Walczak, wojownik, gladiator, choć wcale nie herkulesowej postury. A "Gladiator" to jego ulubiony film. Kiedyś miał ksywę "Mały", ale wyrósł na piłkarskiego Giganta.

Bez wątpienia można powiedzieć, że biografia pod tytułem "KUBA" jest tą, którą określa się jako "nie odłożysz na półkę, dopóty nie przeczytasz". Pełna ciepła, bratniej miłości, uśmiechu, autoironii, a zarazem chłodu futbolowych, transferowych zakamarków i niezmierzonej tęsknoty za ukochaną Mamą, która odeszła zbyt szybko, a rodzinna tragedia odbiła swoje piętno. Opowieść robi kolosalne wrażenie, z bogatym przesłaniem dla wielu ludzi - nie tylko małych kandydatów na piłkarzy. Jeżeli chcecie wiedzieć, po co wstawia się wiaderko z lodem do szafki po meczu, przeczytajcie. Warto choćby dla tego jednego szczegółu. Odkryjcie postać rajdowca na prawej stronie boiska.

Małgorzata Domagalik, Jakub Błaszczykowski "Kuba", Grupa Wydawnicza FOKSAL, 2015.

(© arek.lewenko@interia.pl)






::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::