wtorek 28 stycznia godz.19.00-20.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 30 stycznia godz.19.00-20.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
JUNIORZY D2
poniedziałek 27 stycznia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 29 stycznia godz.15.45-17.15 hala Szkoły Podstawowej + sala nr 4
JUNIORZY E2
wtorek 28 stycznia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY F1
wtorek 28 stycznia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY F2
poniedziałek 27 stycznia godz.17.30-18.30 hala Szkoły Podstawowej (ZAJĘCIA ODWOŁANE - CHOROBY) i środa 29 stycznia godz.16.45-17.45 hala Szkoły Podstawowej
AKADEMIA PIŁKARSKA
grupa I (roczniki 2019 i 2020, juniorzy G2), trener PAWEŁ WŁADYCZAK; wtorek 28 stycznia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 30 stycznia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa II (roczniki 2017 i 2018, juniorzy F2), trener NORBERT MUCHA; poniedziałek 27 stycznia godz.17.30-18.30 hala Szkoły Podstawowej (ZAJĘCIA ODWOŁANE - CHOROBY) i środa 29 stycznia godz.16.45-17.45 hala Szkoły Podstawowej
grupa III (rocznik 2016, juniorzy F1), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 28 stycznia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej
grupa IV (rocznik 2015, juniorzy E2), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 28 stycznia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej
grupa V (roczniki 2013 i 2014, juniorzy D2), trener KRZYSZTOF DUDZIC; poniedziałek 27 stycznia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 29 stycznia godz.15.45-17.15 hala Szkoły Podstawowej + sala nr 4
grupa VI (roczniki 2011 i 2012, juniorzy C2), trener BARTŁOMIEJ LICA;
AKTUALNOŚCI
W samo okienko (118) - Po pierwsze Primo(ż)
14.09.2020r.
Ponad dwa lata temu Daria Zawiałow, blond szansonistka, przypomniała przepiękny tekst utworu "Jeszcze w zielone gramy" w nowej aranżacji. W końcówce tej piosenki znajdują się słowa, które sieją nadzieję i wzmacniają odporność na niepowodzenia: (...) Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła / Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła / I myśli sobie Ikar, co nie raz już w dół runął / Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął".
Sącząc kawę i gapiąc się w ekran telewizora, przypomniałem sobie, jak mniej więcej w tym samym okresie, kwiecień 2018 roku, brałem udział w wypadzie w austriackie Alpy tak, jakbyśmy byli uczestnikami akcji "Korzystaj teraz, bo śniegu już więcej nie będzie". Urokliwa dolina Stubai ukazała nam oblicze topniejącego lodowca, nieopodal Innsbrucku, który - wszak to stolica Tyrolu - najlepiej było podziwiać ze szczytu wieży skoczni narciarskiej Bergisel. Panorama miasta rozciągała się leniwie przed nami jak roznegliżowana turystka na plaży w Chałupach, odkrywając bezwstydnie każdy swój zakątek. Można było również podejść do punktu, z którego skoczkowie odpychają się i suną w dół, na "połamanie nart", na próg do odbicia i próbę zwycięstwa w corocznym turnieju na jednej z Czterech Skoczni. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że siadając na rozbiegu Bergisel, skoczek widzi daleko w dole spory fragment milczącego... cmentarza. Grobowa perspektywa musi stanowić motywujący punkt odniesienia.
- Co pan, przerzutka na kolarstwo? - barman Ziutek przerwał mi alpejskie wspominki, wskazując wycieranym kuflem na kanał Eurosportu.
- Wielka Pętla zazwyczaj w lipcu, a teraz przez to "kowidło", to mamy przesunięcie w kalendarzu - odparłem. - Tour de France we wrześniu. Może to i lepiej. Bez upału.
Właściciel baru "Samobuj" i - jak się dowiedziałem ostatnio przypadkiem - antykwariatu, nie wydawał się wkręcony w temat niczym sznurowadło w rowerowy łańcuch.
_ Hmm... I pan to ogląda? - zerknął na mnie podejrzliwie, jakby badał czy postradałem zmysły.
- Tyle, co czasu starcza. A pan nigdy nie oglądał?
Pokiwał przecząco głową.
- Panie, to jedna wielka banda na dopingu - oblał temat kubłem lodowatej wody. - Nie wiem co mają w tych bidonach, ale na pewno nic zdrowego. Mnie od samego patrzenia zadek boli - złapał się wymownym gestem za swoje cztery litery. - Kto może wytrzymać tyle godzin na bicyklu?!
Rozśmieszył mnie. Jeszcze nie do łez.
- Ten.. no.. jak mu było?... - wąsacz szukał nazwiska, jakby robił raptowny przegląd książki telefonicznej. - Ta amerykańska szmira...
- Lance Armstrong?
- O, właśnie! - rozłożył szeroko dłonie jakby doznał objawienia. - Po pierwsze primo: ten maestro co wszystkich zrobił w balona - barman oparł się kontuar i ciągnął dalej jakby zbliżał się do górskiej premii: - Panie, szpryca za szprycą! I po co mu to było? Wygrał, a potem wszystko anulowali i odpięli te medale jak zdegradowanemu generałowi.
American dream bez happy endu.
- A po drugie primo: kiedyś to było kolarstwo, panie. Szurkowski, Szozda, Szerszyński... Czarna szosa kochała tych na "Sz" - skwitował niby sportowy archiwista.
Widać było w jego oczach, że odjechał na chwilę na tył życiowego peletonu, by pozbierać bohaterów z przeszłości i znowu wsadzić ich na rowery.
- A jak się nazywa pana antykwariat, bo tego mi pan jeszcze nie mówił? - zapytałem z innej beczki.
- Tajemnica.
- Nie może pan powiedzieć? Nie zamierzam pana torturować, ale może kiedyś wpadłbym kupić coś leciwego...
- Przecież mówię: Tajemnica.
- Tajemnica?
Nie wiedziałem co rzec.
- Mhm. Żona wymyśliła - nacisnął guzik w ekspresie do kawy i syk pary wydobył się z maszyny, odgwizdując pauzę w rozmowie.
Po chwili aromat kawy wypełnił przestrzeń między nami. Barman łyknął czarnego napoju i zagaił:
- Kto tam na szpicy w tym wyścigu?
Peleton wił się przez kolorowe południe Francji w czasach zamaskowanej zarazy. Obrazki z helikoptera co rusz ukazywały wypłowiałe w słońcu dachy, romańskie zabytki nietknięte przez zęby czasu, a potem kamera z motocykla zabierała nas w czeluść rozgrzanej walki między zawodowymi grupami kolarzy.
- Nie zgadnie pan kto prowadzi.
- Co pan gada?! - przyjął wyzwanie niczym pojedynek muszkieterów. - Pewnie znowuż jakiś Amerykanin albo Brytyjczyk?
- Pudło.
- Francuz? Hiszpan?
- Podwójne pudło. Poddaje się pan?
- Jakiś "makaroniarz"?
- Poza tarczą.
- Bez jaj... to kto?! - chciał wziąć łyk kawy i na moment zawahał się, patrząc w głąb filiżanki. - No chyba nie powie mi pan, że jakiś Mu... przepraszam - Niebiały?
Teraz parsknąłem śmiechem z jego piwota słownego i poprawności politycznej.
- Skoczek.
- Kto? A co to za narodowość? Skoczja?... - toczył zapasy z językiem. - Ma pan na myśli Szkocję, tak? Szkot jest liderem?
- Nie, skoczek. Słoweniec.
Widząc jego osłupienie, streściłem mu historię o Primożu Rogliciu, który przez piętnaście lat trenował skoki narciarskie aż roztrzaskał się w 2007 roku na mamuciej skoczni. Nie rozpadł się na kawałki. Posklejał "skrzydła" gdzieś w kącie na strychu w rodzimym Vrbovlje i czekał aż zawiało znowu mocniej. Wsiadł na dwa kółka i pofrunął po kolarskie zwycięstwa. Obecnie numero uno w rankingu światowej federacji UCI.
- W jednym z wywiadów Roglić przyznał, że gdyby wiedział teraz, jak morderczy jest wysiłek zawodowego kolarza - ciągnąłem. - To nigdy nie zdecydowałby się na ten skok na rower. Ten żółtodziób ze Słowenii wygrał Vuelta a Espana, a teraz jedzie w żółtej koszulce największego wyścigu Dookoła Francji. Faworyt do triumfu na Polach Elizejskich. Napoleon Bonaparte może mu się kłaniać.
Barman męłł coś w ustach i nie mogły to być ani fusy z kawy, ani resztki ziarna.
- Słoweniec, powiada pan?
Męłł dalej i wyglądał jakby miał zaraz splunąć.
- Po trzecie primo... - na szczęście wyleciały słowa, a nie ślina. - ... jak to możliwe, aby w blisko czterdziestomilionowym narodzie, jak Polska, nie można znaleźć i wytrenować takiego jak ten Primoż?!
- Najwidoczniej taki mamy klimat. Dodam jeszcze, że jego rodak Pogacar też jest czołówce.
- A Polacy?
- W tym roku wystartował tylko jeden. Kwiatkowski.
- Sam jak palec.
Barman dopił resztki kawy i nagle jakby go olśniło.
- Były skoczek powiada pan?
- Dokładnie.
- To nie mogli Małysza przekonać, żeby siadł na rower, a nie za kółko terenówek? Przecież łatwo jest przerobić "leć Adam! leć!" na "jedź Adam! jedź!" - wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem pod czarnym jak smoła wąsem.
I wbrew pozorom bogobojny Ziutek wkręcił się w "Wielką Pętlę". Śledziliśmy przebieg wyścigu, dopingując bratni słowiański duet Słoweńców: Roglić - Pogacar, aby trzymali się dzielnie przed wściekłym i zajadłym atakiem "Colombiany": grupy kolumbijskich kolarzy z Bernalem i Quintaną na czele, polujących na zwycięstwo w Tour de France.
Historia Primoża Roglicia, żółtodzioba w żółtej kolarskiej koszulce lidera, posklejanego "Ikara", stała się już gotowym scenariuszem na super dokument - kinowy hit.