ARCHIWUM AKTUALNOŚCI
W samo okienko (49) - Bar "Samobuj" 12.07.2014r.
Znalazłem to miejsce w pożółkłym przewodniku po stołecznym mieście. Stojąc w odległości kilkunastu kroków od wejścia, w oczy rzucał się biały szyld z czarnymi literami: "Bar Samobuj". Pisownia zupełnie oryginalna. Zwróciłem również uwagę, że to "u" w drugim słowie ktoś - pewnie pod osłoną nocy - podkreślił finezyjnym ruchem i podwójną czerwoną kreską spreju, co odkurzyło w pamięci lekcje polskiego i zeszyty do dyktand, w których wielu uczniów sadziło ortografy niczym miny przeciw nauczycielskie. Polonistka wielokrotnie eksplodowała ze złości, która buchała z jej wnętrza jak z czynnego wulkanu.

Lokal znajdował się w budynku, którego elewacja traciła kawałki tynku niczym drzewo liście. Gdzieniegdzie dzikie winorośle przykleiły się do ściany i utorowały już sobie ścieżkę na dach. O framugę otwartych drzwi wejściowych opierał się tęgi, krótko ostrzyżony facet, który - o czym dowiedziałem się później - nosił ksywę "Gruby Olo". Pasowała do niego jak ulał. Zatem "Gruby Olo" stał na bramce, bo w przeszłości był bramkarzem i sporo wpuszczał. Teraz kontynuował dzieło i także wpuszczał, bo do baru mógł wejść każdy kto chciał.

- Pan tu pewno pierwszy raz? - zagaił barman, podając mi kawę. Kontuar przecinał jego postać idealnie w pół, jak w cyrkowej sztuczce, a ta górna połowa jego ciała skrywała się częściowo w spranej i rozciągniętej koszulce z napisem "NIE MA FÓTBOLU BEZ ALKOHOLU". Pisownia oryginalna.

- Po czym pan poznał...? - odparłem pytaniem. - Po tym, że zamówiłem kawę, a nie coś z procentem?

Barman uśmiechnął się tylko, podał filiżankę i poprosił o piątaka.

Wziąłem pierwszy łyk i rozejrzałem się dokoła. Wolnego miejsca nie było za wiele, tu i tam siedziało przy stolikach po dwie lub trzy osoby.

- Zawsze o tej porze tak gwarno? - zapytałem barmana, próbując zarzucić haczyk na pogawędkę.

- Co pan chce, przecież już dochodzi szósta. Dodatkowo stara gwardia schodzi się trochę później. Turyści tacy jak pan, wpadną na jedno, piwa... lub co innego i do widzenia. Tak, wieczorem jest już tak pełno jak na stadionie. Nie ma gdzie gwoździa wbić - dodał na koniec, jakby chciał mnie zachęcić do dłuższego pobytu.

Wziąłem filiżankę do ręki i z dymiącą kawą niczym z pochodnią, ostrożnie krok po kroku, zacząłem oglądać wystrój wnętrza, o który nie powstydziłby się wytworny architekt piłkarskich świątyń. Ściany głównej sali, u sufitu której dyndał i świecił na zielono neon z napisem MURAWA, ozdobiono mnóstwem koszulek z numerami futbolowych gwiazd, gdzieniegdzie za szkłem jak relikwie, albo luzem, niektóre z autografami, a inne bez, ale za to ze śladami zielonej trawy boiskowej po heroicznych wślizgach. Trudno osądzić co cenniejsze.

- Niezła galeria - rzuciłem w stronę barmana, który oblał się uśmiechem i nie przerywał czyszczenia kufli.

Idąc w głąb sali dopiero po chwili zauważyłem, że w jej lewym rogu siedzi jakaś przygarbiona z lekka postać. W przeciwieństwie do innych siedział sam jak palec. Jego wzrok wbił się w ekran włączonego telewizora, gdzie odgrzewano powtórkę meczu ligi angielskiej. Byłem pewien, że mnie zauważył, ale nie odezwał się ani słowem. Wyglądał jak przyspawany do ławki, jakby tkwił tam od stuleci. Jednak okazało się, że pozory mylą. Pooglądałem z nim kilka fragmentów derby Manchesteru, w których City okazali się lepsi o jeden gol i przedarłem się lewą stroną do baru z wypitą kawą.

- Czy ten w rogu to też Turysta? Siedzi tak dziwnie sam...

- Nie, nie - odrzekł barman, nie odrywając wzroku od kasy. - Z tym gościem to zupełnie inna historia.

- Inna historia? - powtórzyłem niczym echo, składając zamówienie na ciąg dalszy.

- Wie pan na kogo dzielą się piłkarze? - pytanie barmana zabrzmiało jak te z cyklu za sto punktów.

- Na kogo?

Barman pochylił się do mnie, ściszył głos, a jego słowa wydawały się turlać wolno przez blat kontuaru zanim dotarły do moich uszu:

- Na tych co grają dla siebie i na tych, co grają dla drużyny. Ci pierwsi mają gigantyczne ego i mają w nosie los zespołu. Interesuje ich tylko to, ile strzelą goli. Nieważne czy drużyna wygra czy przegra, ważne że oni mają ileś tam bramek na swoim koncie. A drudzy... to się samo rozumie, jasne?

Barman wydał się szczęśliwy, że mógł podzielić się jedną ze swoich futbolowych tajemnic.

- A co ma wspólnego z tym tamten w rogu?

- Stali bywalcy nazywają to miejsce KORNER ZAPOMNIENIA. Przesiadują w nim ci, którzy... - znowu ściszył głos. - Paktowali z diabłem.

Ledwo powstrzymałem się od śmiechu.

- Z kim?

- Z diabłem. Tak mówią tylko, taki żart. To właśnie ci, którzy mieli w dupie drużynę, a polowali tylko na tytuł króla strzelców - barman uciął na moment i podał komuś dwie butelki piwa, po czym włączył ciąg dalszy. - No i zdobywali go, tyle że nie za darmo. Jak skończyli grać, to jakoś każdy z byłego klubu zaczął mijać ich bokiem na ulicy. Nie wspomnę o tym, że prawie nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Wie pan jak to jest... w piłkę gra się zespołowo i tylko kilka lub kilkanaście lat. A żyje się dłużej i jak się wcześniej było egoistą, to i po zakończeniu gry trudno o kolegów.

Poprosiłem o rachunek, choć szkoda było już wychodzić.

- Powiem panu na koniec - dorzucił barman. - Kiedyś usłyszałem od piłkarskich weteranów opowiastkę o jednym zawodniku, który pod koniec sezonu chciał naprawdę paktować z diabłem.

- Chciał zostać królem strzelców?

- Nie, właśnie ten nie. Ten chłopak miał na koncie już ponad trzydzieści goli, ale był gotowy wymienić tuzin swoich trafień na punkty, których jego drużyna pragnęła niczym studnia wody, bo broniła się przed spadkiem. Chodził i szukał a to Zielonego Stoliczka, a to Kantoru Wymiany, gdzie podobno handlowano punktami.

- I co?

Barman spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem:

- Nie znalazł, ale i z diabłem nic nie wskórał. Rogaty go oszukał- wzruszył beztrosko ramionami. - W następnym meczu chłopak doznał kontuzji, nie strzelił już więcej żadnej bramki i klub poleciał z hukiem do niższej ligi.

- No tak - skwitowałem. - Nawet z diabłem nie da się ułożyć.

Barman wzniósł dłoń na odchodne. Obiecałem sobie, że zajrzę jeszcze do Baru "Samobuj".

                                                                     (© arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::