AKTUALNOŚCI
W samo okienko (87) - "Diabeł" nie "Anioł"16.03.2017r.
Zadrżeć przed "Diabłem" nie jest absolutnie żadnym wstydem. Zwłaszcza, gdy dotyczyło to właśnie Jego, obsypanego występami w reprezentacji, workami zdobytych goli na plecach i medalami mistrzostw globu. Tak właśnie się czułem, gdy wiosną 1998 roku, pracując jako dziennikarz sportowy wśród "Portowców", znalazłem się nieprzypadkowo na konferencji prasowej po meczu Pogoń Szczecin - Zagłębie Lubin. Pomeczowe wypowiedzi bez historii, co tam można wymyślić nowego, czyli znane bla-bla. Poprosiłem o autograf, który gdzieś tam się zawieruszył przez te lata, ale wrażenie pozostało wyraźne jak diabelskie spojrzenie.

Andrzej Szarmach nie pasował mi wówczas do tej polskiej ligowej układanki. Emanował czymś, co sprawiało, że myślało się o nim jak o człowieku z innej planety. Pamiętam, że jeden ze wstępniaków, który napisałem dla "Głosu Piłkarskiego", ukazującego się jako dodatek do "Głosu Szczecińskiego" zatytułowałem "Diabeł kręci ligą", zwiastując powrót do rodzimej piłki tego utytułowanego zawodnika, ale już w roli szkoleniowca, z bagażem doświadczeń w tym fachu z ligowych boisk Francji. Cios był bolesny, bo byłem jednym z setek naiwnych, bo jak się okazało potem, rozgrywkami niczym niedzielną karuzelą ręcznie sterowaną kręcił Pan od Nożyczek i jemu bliscy. Zresztą Andrzej Szarmach długo nie potrenował lubiński klub, bo również zorientował się jak te punkty w meczach się zdobywa naprawdę.

Dobitnie to potwierdził w wydanej ostatnio biografii, napisanej przez Jacka Kurowskiego, znanego z telewizji dziennikarza sportowego. Epizod z Zagłębiem jest jednym z wielu, które odkrywają niesamowite losy piłkarza, porywające niczym kontra biało-czerwonych sprzed trzech-czterech dekad. Od podwórkowej siły braci Szarmachów i ucieczki z Gdańska na Śląsk, po rozwikłane zagadki mundiali i wspomniane medale, po walce z trofeami w lidze francuskiej aż po kwaśny smak losu menedżera i wreszcie święty spokój w miejscu, w którym znajduje się obecnie, z dala od wrzawy trybun, parcia na szkło i finezyjnych oszustw piłkarskiego pokera. Poznacie to wszystko, jeśli sięgniecie po tę niezwykle wartą przeczytania historię.

Fenomenalny piłkarz francuski - Eric Cantona - powiedział kiedyś: "Są dwa rodzaje starszych piłkarzy. Tacy, którzy nie lubią młodszych, bo chcą grać i mogą im zaszkodzić. Są też inni, którzy chcą pomóc. Pamiętam, kiedy miałem 17 lat, grałem z Andrzejem Szarmachem. To Polak, który uczestniczył w dwóch półfinałach Mistrzostw Świata. Był wielkim piłkarzem i bardzo mi pomógł".

Właśnie mistrzostwa świata i cała otoczka reprezentacji stanowi główny szkielet tej opowieści. To był pierwszy mecz polskiej reprezentacji, który obejrzałem w całości i który zapamiętałem. Decydował o przepustkach na mistrzostwa świata w Hiszpanii w 1982 roku, a przeciwnikiem była "nakoksowana" drużyna Niemieckiej Republiki Demokratycznej (według obecnej geografii część Niemiec). Wygraliśmy 3:2 na wyjeździe w Lipsku po rewelacyjnych szarżach nieodżałowanego Włodzimierza Smolarka oraz po bramce zdobytej już w 2. minucie po strzale głową Andrzeja Szarmacha. Aż podskoczyłem do góry, gdy "Diabeł" ulokował piłkę w siatce i wrzasnąłem do mamy, robiącej coś niespiesznie w kuchni: "Mamo, GOOOL!". "A kto strzelił?" - usłyszałem pytanie, na co odparłem: "Sarmach!". Krótka cisza i drobna korekta z ust mamy: "Chyba Szarmach?". Tak - to właśnie on.

Andrzej Szarmach bez ogródek wspomina pozaboiskowe potyczki z Antonim Piechniczkiem z 1982 roku, kiedy to selekcjoner powiedział mu wprost, że u niego na mistrzostwach nie zagra. Dla młodszej gawiedzi należy przypomnieć (jeżeli to czyta), że w latach 80-tych ubiegłego wieku, gdy z lig zagranicznych docierały strzępy informacji, bohater dzisiejszego odcinka siał postrach w ekstraklasie francuskiej, grając w AJ Auxerre. W latach 1980-85 wystąpił w 144 meczach i strzelił 94 gole. Nie będzie przesadą, gdy porównamy, że to tak, jakby teraz selekcjoner kadry nie wstawił łowiącego bramki Roberta Lewandowskiego do wyjściowego składu. Trener zmienił zdanie niejako z przymusu, gdy desygnował "Diabła" na mecz o srebrny krążek z Francją. Warto zobaczyć w sieci skrót z tego meczu, a w nim kamienną twarz Szarmacha i brak radości po strzelonej bramce. Gdyby zagrał w ówczesnym półfinale przeciwko Włochom, którzy bali się go jak prawdziwego Diabła...

Piechniczek popełnił wówczas kolosalny błąd, do czego przyznał się po latach, ale "Diabeł" napomknął o jeszcze jednej anegdocie. Po co Piechniczek potrzebował od niego obcą walutę? Przeczytajcie.

Jacek Kurowski, Andrzej Szarmach - "Diabeł nie Anioł". Wydawnictwo Dolnośląskie PUBLICAT.

(© arek.lewenko@interia.pl),


::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::