AKTUALNOŚCI
W samo okienko (121) - Gra bez uśmiechu21.11.2020r.
Czasem okazywała się jak furtka do wolności, jak ucieczka niemal z murów Alcatraz pod nosem nadzorujących. Maurycy i Havranek (tutaj zmienimy personalia, aby nie ujawniać śmiałków nawet teraz, po ponad trzydziestu latach) skorzystali z takowej szansy. Stanęli w szranki do turnieju, którego nie mogli w życiu wygrać.

Repertuar możliwości ulotnienia się z lekcji w oficjalny sposób był krótki jak gwizd czajnika. W wielu przypadkach doskonałą przepustką, niczym żelazny list, był udział w zawodach różnej maści. Sportowcy zawsze mieli lżej. Zwłaszcza w szkole. Kiedy jednak tablica rozgrywek topniała, przychodziło przedwiośnie, należało szukać dyscyplin, których - normalnie w życiu by nie tknęli, bo miały z ruchem niewiele do czynienia.

Wspomniani Maurycy i Havranek, prekursorzy jednego z banalnych czmychnięć pod debrzeńskim słońcem, dowiedzieli się w ostatniej chwili, że akurat w tym dniu zaplanowane zostały otwarte mistrzostwa szkoły w szachy, takie Debrzno Open Under 15. Ukuli misterny plan. Program zakładał start rywalizacji na planszach punktualnie o jedenastej, po dużej przerwie i po losowaniu drabinki w systemie rosyjskim. Logicznie rzecz biorąc pozwalało to urwać się spod tortur odpytywanki na biologii, fizyce, czy matematyce. Hulaj dusza!

I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że Maurycy i Havranek nigdy wcześniej nie mieli figur szachowych w dłoniach, szachownicę rzecz jasna widzieli choćby w telewizji, która na jednym jedynym kanale transmitowała krótkie epizody z wielosezonowego serialu Karpow - Kasparow, nieme obrazki z meczów o radzieckie mistrzostwo świata trwające od 1984 do 1990 roku (!), ale reguł nie znali ni w ząb.

Byłem świadkiem jak podczas kilkuminutowego instruktażu na szkolnym korytarzu próbowali ogarnąć podstawowe zasady tej strategicznej gry: jak porusza się hetman, goniec, skoczek, wieża, itepe. Na więcej przygotowania nie mieli ani czasu, ani ochoty. Hasła takie jak roszada, obrona sycylijska, obrona francuska, otwarcie Ruy Lopeza, czy inne warianty debiutów tkwiły zamknięte w arkanach jak w skrzyniach, do których klucz wisiał u szanownego woźnego, ale nikomu nie chciało się iść. To tak jakby na zdobycie Mount Everest nasza para bohaterów wybrała się w krótkich spodenkach i tiszertach. I bez Szerpów na dodatek.

Nie sprawdzałem jak długo udało im się utrzymać na szachownicy zanim zmiotła ich ofensywa białych lub czarnych rywali. Za to szkolne annały mają wyryte w pamięci błyskotliwe partie Krzysztofa Brzozowskiego, który będąc wówczas chyba w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki, ośmieszał starsze roczniki uczniów, kosił ich niemiłosiernie, rozdawał "szewskie maty" z rozbrajającym szelmowskim uśmiechem i stawał na podium. (tutaj ukłony dla mistrza - ksywa "Kosiol")

Szachy. Gry dawne. Wydawałoby się, że kreują emocje jak na grzybach. Rozgrywający pojedynek arcymistrzowie są idealnymi modelami dla portrecistów. Prawie zero ruchu, wzrok wlepiony w kwadratowe pola planszy, pochylone sylwetki, twarze zastygłe w skupieniu, na które nawet promyk uśmiechu się nie przeciśnie przez szczelinę zaryglowanych ust. Posępni i milczący gracze niby figury na planszy, które posyłali w bój ostatni. Patrząc z boku: zero widowiska, mniej niż zero polotu, nikt nie daje po mordzie jak w boksie. Jednym zdaniem: gra dla nudziarzy. Tymczasem pod czaszkami szaleńczy wyścig myśli jak komputer analizujący wiele wariantów.

Gra dla nudziarzy?

Z pewnością ciężko określić to porywającą rozgrywką dla milionów, ale umiejętność strategicznego myślenia, sławetnego przewidywania "trzech ruchów do przodu" jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Pod koniec drugiego milenium, gdy zegary wskazywały rok 1997, szachy zostały rzucone na wielkie pożarcie sztucznej inteligencji, kiedy to zorganizowano elektryzujący, wyolbrzymiony przez terrańskie media mecz Gary Kasparow kontra Deep Blue, czyli Człowiek versus Maszyna. Niczym realizacja scenariusza jakiegoś filmu science-fiction, w którym biedny, osamotniony Ziemianin ma za zadanie obronić ludzkość przed inwazją Obcych. Dokonać ma tego tylko i wyłącznie, jeśli wygra pojedynek składający się z sześciu partii szachów.

Kasparow przegrał i algorytmy już na dobre rozpierzchły się na lewo i prawo niczym gremliny. Otrzymały zezwolenie na opanowanie trzeciej planety od Słońca.

Ów superkomputer był zabawką skomponowaną przez amerykański koncern IBM, a więc w tle nadal mieliśmy rywalizację dwóch mocarstw: Rosji i Stanów Zjednoczonych, prężących dla odmiany mięśnie mózgu. Nie wiem skąd renesans na królewską grę w ostatnim czasie, ale trzeba przyznać, że dobrze się stało. Gra stała się kanwą kilku ekranizacji godnych uwagi i tym samym odkurzyła jej smak i ciężar gatunkowy.

Platforma Netflix wypuściła w bój o widzów serial "Gambit królowej", który przybliżył geniusz amerykańskiej zawodniczki Beth Harmon, biorącej szturmem szachownice, walczącej rewelacyjnie w symultanach, pragnącej za wszelką cenę posiąść tajemną wiedzę w tej grze. Do tego mamy drugą stronę planszy: świat zdradliwych uzależnień, zakrętów i psychologicznych dołków, z których można się wykaraskać. Natomiast film sensacyjny "Ukryta gra", wbity w ramy okresu zimnej wojny i rywalizacji wspomnianych wcześniej obozów (USA kontra ZSRR), ilustruje historię opartą o faceta, który - tutaj cytat: "normalnie jest nienormalny". Miejscem toczącej się akcji jest głównie nasza stolica, szara jak szarada w czarnobiałej gazecie.

Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku los jednostki kojarzy się nieodłącznie z rolą piona na szachownicy, który może poruszać się tylko do przodu. Nie ma odwrotu.

Szach-mat na horyzoncie.

(© arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::