zbiórka na wyjazd na mecz klasy okręgowej z Pomorzem Potęgowo środa 27 marca godz.12.25 Stadion Miejski
JUNIORZY D1
poniedziałek 25 marca godz.17.00-18.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
JUNIORZY D2
wtorek 26 marca godz.16.00-17.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
JUNIORZY E1
wtorek 26 marca godz.17.30-19.00 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 28 marca godz.16.00-17.00 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
JUNIORZY E2
wtorek 26 marca godz.17.30-19.00 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 28 marca godz.16.00-17.00 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
JUNIORZY F1
wtorek 26 marca godz.17.00-18.00 hala sportowa SP Debrzno
JUNIORZY F2
poniedziałek 25 marca godz.17.15-18.15 hala sportowa SP Debrzno
AKADEMIA PIŁKARSKA
grupa I (roczniki 2018 i 2019, juniorzy G1), trener PAWEŁ WŁADYCZAK; wtorek 26 marca godz.16.00-17.00 hala SP Debrzno
grupa II (roczniki 2016 i 2017, juniorzy F2), trener PAWEŁ WEGNER; poniedziałek 25 marca godz.17.15-18.15 hala sportowa SP Debrzno
grupa III (rocznik 2015, juniorzy F1), trener PAWEŁ WEGNER; wtorek 26 marca godz.17.00-18.00 hala sportowa SP Debrzno
grupa IV (roczniki 2013 i 2014, juniorzy E1 i E2), trener KRZYSZTOF DUDZIC; wtorek 26 marca godz.17.30-19.00 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 28 marca godz.16.00-17.00 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
grupa V (rocznik 2012, juniorzy D2), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 26 marca godz.16.00-17.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
grupa VI (rocznik 2011, juniorzy D1), trener NORBERT MUCHA; poniedziałek 25 marca godz.17.00-18.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim
AKTUALNOŚCI
W samo okienko (129) - Déja vu
17.06.2021r.
Ile to już razy można mieć "kaca" bez kropli alkoholu we krwi? Ile razy będę dawał się nabijać w butelkę niczym korek, głuchy i ślepy na głos rozsądku i bolesne doświadczenia, obrazki z przeszłości, które znam dobrze, wołające o pomstę do nieba. Ile?
Przyznam, że od tego niewytłumaczalnego zjawiska, które mędrcy tego świata określają jako déja vu w przyrodzie wolę tęczę. Tęcza jest przynajmniej obsadzona różnymi barwami, ładna taka, kolorowa, pojawia się i znika na krawędzi spoconego słońca i roztańczonego deszczu. Tej nierozłącznej pary niby się nie lubiącej.
Nie przepadam kiedy déja vu uderza mnie niczym grom z jasnego nieba, oglądając mecz reprezentacji Polski w piłce nożnej, która w świecie technologicznych celebrytów, pławiących się obecnie w luksusie, nadmiarze, wydaje się, że ma wyłącznie za zadanie tylko wyglądać i bawić się na nielimitowany kredyt zaufania wiernego kibica-rodaka. Nie grać i gryźć trawę i zamienić przedmeczowe słowa w czyn, zwłaszcza na turniejach typu mistrzostwa Europy, a właśnie - psiajucha - wyglądać! Zamiast kleju w nodze, żel na włosach.
A może już EURO myli mi się z Eurowizją? I ktoś nam gra z playbacku?
Kiedy w niejednym polskim domu kibice reprezentacji, uznając to za psi obowiązek, sięgali po kolejną butelkę słowackiego, sztandarowego "Złotego Bażanta", by dla przekory oskubać sąsiadów, to smak naprawdę wypełniał się goryczką. Aż nadto.
Czytając pomeczowe felietony, pisane niemal na gorąco, gdy jeszcze żar piekielnych przekleństw palił usta, dało się słyszeć bicie na alarm, w tarabany. Wojciech Kuczok, Rafał Stec (obaj w "Wyborczej"), czy Andrzej Bugajski w "Przeglądzie Sportowym", nie szczędzili gorzkich słów na niezrozumiale nieudolnych naszych kandydatów na mistrzów Europy. Jednym głosem wręcz wyli z wściekłości, że najprawdopodobniej ktoś drze z nas łacha, tak jakbyśmy to my zasługiwali na miano patałacha, a także próbuje nam - kibicom - udowodnić, że tak naprawdę to my Polacy dobrzy jesteśmy, ale w gębie. Na sztuczny miód, lejący się na przedmeczowych konferencjach, że jakoby "atmosfera w tej kadrze jest najlepsza z dotychczasowych" (słowa naszego nieszczęsnego golkipera), nie mogą i nie dadzą się nabrać stare misie. Te misie, które pamiętają choćby lata 80-te ubiegłego wieku, gdzie Kraj Ubóstwem i Reglamentacją płynący, wpatrywał się z wypiekami na twarzy na brązowe medale mistrzostw świata i triumfy polskich klubów w Europie. Te brązowe krążki to jeszcze trzeba było sobie wyobrazić (!), bo telewizory były czarno-białe.
Déja vu. To byłoby zbyt płytkie sprowadzić raport z miejsca wypadku w Sankt Petersburgu do lakonicznego stwierdzenia "Grzech Grzesia". Pisałem w ostatnim felietonie o tym, że być może (i tu modlitwa nie pomogła!) Paulo Sousa ma tajemne portugalskie ruty jak dotrzeć po dziewicze trzy punkty w tej eskapadzie, a tymczasem ktoś cholera jasna podsunął mu stare polskie nuty, które zagrali przepięknie z pamięci. Preludium znane od lat. Niech to szlag!
Z uporem maniaka wypatrywałem konferencji pomeczowej, na której spodziewałem się kapitana polskiej drużyny, który po męsku, jak na funkcję w kadrze przystało, przyjmie ten ciężar na klatę. Rozczarowanie do kwadratu. To chyba było najgorsze zagranie RL9 (nie mylić z Romelu Lukaku). Antypopis do ujęcia w podręczniku "Jak nie powinien zachować się lider". Chyba że to samozwaniec.
Teraz czeka nas corrida? Komu drżą nogi przed groźbą plajty (takie na przykład 0:5 czy 0:6) i ma - mówiąc wprost - mokro w gaciach, bo jak hiszpański byk się wścieknie pomimo jakichś ubytków z powodu wirusa, to nasze grono torreadorów znajdzie się szybko za płotem. I nawet ustawienie "autobusu" w polu karnym nie wystarczy.
Choć to paradoksalne, ale przecież nawet blamaż z Hiszpanią, w stolicy Andaluzji Sewilli tętniącej w rytmie flamenco, jeszcze wcale nie musi oznaczać wypadnięcia za burtę mistrzostw. Polska jeszcze będzie musiała przeżyć potop szwedzki.
A hetmana Czarnieckiego nie mamy niestety w składzie.