wtorek 3 grudnia godz.18.00-19.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 5 grudnia godz.18.00-19.30 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY D2
poniedziałek 2 grudnia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.15.45-17.15 hala Szkoły Podstawowej + sala nr 4
JUNIORZY E2
wtorek 3 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY F1
wtorek 3 grudnia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY F2
poniedziałek 2 grudnia godz.17.30-18.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.16.45-17.45 hala Szkoły Podstawowej
AKADEMIA PIŁKARSKA
grupa I (roczniki 2019 i 2020, juniorzy G2), trener PAWEŁ WŁADYCZAK; wtorek 2 grudnia godz.15.50-16.50 sala nr 30 w Szkole Podstawowej i czwartek 4 grudnia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa II (roczniki 2017 i 2018, juniorzy F2), trener NORBERT MUCHA; poniedziałek 2 grudnia godz.17.30-18.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.16.45-17.45 hala Szkoły Podstawowej
grupa III (rocznik 2016, juniorzy F1), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 3 grudnia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa IV (rocznik 2015, juniorzy E2), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 3 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa V (roczniki 2013 i 2014, juniorzy D2), trener KRZYSZTOF DUDZIC; poniedziałek 2 grudnia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.15.45-17.15 hala Szkoły Podstawowej + sala nr 4
grupa VI (roczniki 2011 i 2012, juniorzy C2), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 3 grudnia godz.18.00-19.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 5 grudnia godz.18.00-19.30 hala Szkoły Podstawowej
AKTUALNOŚCI
W samo okienko (109) - Śmigus dyngus
13.04.2020r.
Pamięć wyciągnęła z zakurzonych archiwów jeden z dowcipów, który brzmi mniej więcej następująco: Skazaniec wchodzi do celi i - już w momencie otwierania kraty przez strażnika - zauważa jak jego współwięzień, odwrócony plecami, ze starannością i mozołem żłobi w ścianie jakimś rylcem ósmą pionową kreskę. Nowo przybyły staje jak wryty, zamiast zgrzytu zamykanych krat słyszy jak przerażenie wybija mu mocniejszy i coraz szybszy rytm serca niczym turecki bębniarz przed atakiem na Wiedeń. Pyta: "To pan już tu siedzi osiem lat?!".
"Nie, osiem godzin" - odpowiada tamten, nie odwracając się.
Który to już dzień zawieszenia? Która pionowa krecha kwarantanny w kalendarzu na ścianie? Nie sądziłem, że staniemy się bohaterami powieści lub filmu science-fiction, wkręceni na maksa, jak na jakiejś stacji orbitalnej na jednej z planet w bezkresnym kosmosie. Czujemy się jak pisklaki w pisance, jak żółw w skorupie, pragnący wydostać się na zewnątrz.
Kruchość rzeczywistości uderza piorunująco, patrząc na to, co dzieje się dokoła. Tytuły takich lektur jak "Dżuma" Alberta Camus czy "Miłość w czasie zarazy" Gabriela Marqueza wyciągane są jak przeraźliwy wąż z wiklinowego koszyka przez wędrownego zaklinacza na jakimś przepełnionym targu. Milenijna pluskwa sprzed dwóch dekad, strasząca świat, że komputery zwariują i wyzerują nam konta, wydaje się być obecnie dobrym żartem.
Ten swoisty deszcz z bezchmurnego nieba, który unieruchomił nas z dnia na dzień, jakby próbował wyalienować nas cząstka po cząstce, pokazując, że człowiek nie ma szans z naturą. Grożą nam nie palcem, a pięścią.
Przewartościowujemy nasze życie. To nie czas na chowanie się po kątach w przerażeniu i z maskami z napisem "Co to będzie? Co to będzie?" jak staropolskie dziady. Po deszczu zawsze wychodzi słońce. Tego należy się trzymać na krawędzi tego świata, który jutro będzie wyglądał inaczej, w którym będziemy może myśleć inaczej. Weźmy pod lupę taki sport, który z amatorskiej rywalizacji, ze zgiełku robotniczych wybrukowanych ulic biedoty różnych krajów, niemającej nierzadko co do garnka wrzucić, ale karmiący się choćby futbolową strawą w sobotnie czy niedzielne popołudnia, przeistoczył się w monstrualny przemysł - klub miliarderów, w piramidę finansową, której nagle natura mówi, że budowano ją na bagnistym, podmokłym terenie. Lepiej nie było jej przenosić tak chciwie na pola poza miastem?
Nagle wyłączyli światło. Wszystkich wymiotło z boisk, kortów, bieżni, innych aren, kanały telewizyjne przemieniły się jak kameleon w historyczne, puszczające stare mecze, zakurzone wydarzenia, aby tylko zapełnić ramówkę. Jedni wpatrują się w kalendarz, zastanawiając się naiwnie czy jest z gumy, jak go rozciągnąć i wpleść imprezę, która się nie odbyła, a powinna mieć miejsce. Inni szacują, że najbogatsze ligi Europy, tzw. "wielka piątka", czyli Anglia, Hiszpania, Niemcy, Włochy i Francja, zanotują w tym roku straty na około 4 miliardy euro, bo ich trzy dotychczasowe źródła dochodów: forsa z transmisji telewizyjnych, datki z kontraktów sponsorskich oraz szmal z dnia meczowego (sprzedaż biletów), wyschły w mgnieniu oka jak na pstryknięcie złej wróżki. Jedna z opinii głosi: "Szczerze mówiąc, kogo to obchodzi. Lepiej żeby każdy z nas uprawiał jakiś sport aniżeli siedział na sofie lub w pubie, pił alkohol i oglądał sport w telewizji". Druga: "Kogo to jednak obchodzi, kiedy miliony osób martwi się o zdrowie i przysłowiowy chleb". Najwyżej ci multimilionerzy zarobią mniej w tym roku, zacisną pasa jak my wszyscy. Teraz mamy innych bohaterów uwijających się w pocie czoła, jak pszczoły w ulu, w pomieszczeniach odgrodzonych taśmą i spryskanych środkami dezynfekującymi: tych walczących o znalezienie szczepionki na wirusa, i tych, którzy walczą o życie swoje i innych ludzi w niedofinansowanej służbie zdrowia, niesłusznie widać obwoływanej studnią bez dna.
Rywalizacja sportowa wkrótce powróci, bo niesie ze sobą radość i krzepi zbolałe serca. We Francji modlą się, aby wirus odszedł czym prędzej w cholerę i żeby można było odpalić kolarski Tour de France niby fajerwerk na święto wyzdrowienia.
Wypatrując chwili kiedy trawa znów zaroi się od krzyku dzieci na piłkarskim boisku, adaptujmy się proaktywnie do warunków otoczenia, aby nie zostać zaliczonym do gatunku homo roboticus. Smartfon w dłoń i wprawiajmy się w ruch, który niczym powietrze potrzebne nam jest do życia. W czasie sztormu trzeba stawiać wiatraki, a nie chować głowę w piasek. Najwyraźniej jest czas na odkrycie nowych sposobów, aby pozostać fit, mamy szansę wcielić się w rolę astronauty, przygotowującego się do lotu w gwiazdy, i zadbać o kondycję według nowych receptur. Wszystkie z nich mamy na jedno kliknięcie. Pełen komfort.
Natura wylała nam kubeł zimnej wody na głowy. Niezapomniany śmigus dyngus. Czas otrząsnąć się.