wtorek 3 grudnia godz.18.00-19.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 5 grudnia godz.18.00-19.30 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY D2
poniedziałek 2 grudnia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.15.45-17.15 hala Szkoły Podstawowej + sala nr 4
JUNIORZY E2
wtorek 3 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY F1
wtorek 3 grudnia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
JUNIORZY F2
poniedziałek 2 grudnia godz.17.30-18.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.16.45-17.45 hala Szkoły Podstawowej
AKADEMIA PIŁKARSKA
grupa I (roczniki 2019 i 2020, juniorzy G2), trener PAWEŁ WŁADYCZAK; wtorek 2 grudnia godz.15.50-16.50 sala nr 30 w Szkole Podstawowej i czwartek 4 grudnia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa II (roczniki 2017 i 2018, juniorzy F2), trener NORBERT MUCHA; poniedziałek 2 grudnia godz.17.30-18.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.16.45-17.45 hala Szkoły Podstawowej
grupa III (rocznik 2016, juniorzy F1), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 3 grudnia godz.16.00-17.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa IV (rocznik 2015, juniorzy E2), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 3 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej i czwartek 5 grudnia godz.17.00-18.00 hala Szkoły Podstawowej
grupa V (roczniki 2013 i 2014, juniorzy D2), trener KRZYSZTOF DUDZIC; poniedziałek 2 grudnia godz.16.00-17.30 hala Szkoły Podstawowej i środa 4 grudnia godz.15.45-17.15 hala Szkoły Podstawowej + sala nr 4
grupa VI (roczniki 2011 i 2012, juniorzy C2), trener BARTŁOMIEJ LICA; wtorek 3 grudnia godz.18.00-19.30 boisko Orlik przy Stadionie Miejskim i czwartek 5 grudnia godz.18.00-19.30 hala Szkoły Podstawowej
AKTUALNOŚCI
W samo okienko (112) - Król podwórka
10.06.2020r.
Obudził się zlany potem. Usiadł niechętnie na skraju łóżka, złożył dłonie jak do modlitwy i zamknął na chwilę oczy. Noc milczała za oknem, odliczając miarowo upływające sekundy. Potrząsnął głową, nie dowierzając w to, co mu się przyśniło. To nie był niestety jeden z tych kolorowych snów, które życzyło się komuś zwykle przed pójściem spać. Zamiast tego diabeł wyciągnął jakiś koszmar z czarnej, nie potasowanej talii. Wstał, sięgnął po szklankę z wodą i wziął łyk zimnej dla ochłody, na pocieszenie, że to był tylko zły sen. Spojrzał na chwilę przez szybę i stracił pewność, czy aby miał rację. Festiwal pustki na stadionach?
Nie czytałem dotąd żadnej Jego książki, do czego przyznaję się bez bicia, choć czerwienić się ze wstydu chyba nie ma co, bo jeszcze można odrobić, a kiedy odszedł nagle, niespodziewanie, jakby w trakcie meczu, zacząłem tropić ślady Jego wypowiedzi, felietonów, w których dzielił się niesamowitym, wyjątkowym wręcz zwierciadłem przemyśleń na temat futbolu. Stary wyga - chciałoby się rzec. Zjadł zęby na kopanej, znał ją na wylot, choć celuję, że o wiele lepiej wychodził mu drybling piórem, celne strzały słowem i bajeczna technika pisarska. Miałem wrażenie, że skoro nie sięgnąłem jeszcze po takie utwory jak "Pod Mocnym Aniołem" lub "Bezpowrotnie utracona leworęczność", okraszone zacnymi nagrodami, to musiałem się spóźnić na jakiś pociąg lub dyliżans do nieodkrytego jeszcze miasta prawdy, niekoniecznie tylko o piłce nożnej, choć wokół niej kręcił się jak jej satelita.
"Czasem mi się zdaje, że piłka nożna umarła, sczezła, przestała istnieć. Wydaje mi się, że zlikwidowano i zamknięto wszystkie stadiony świata, zaorano boiska (oracz przez pole karne za pługiem idzie, skowronek nad nim dzwoni), rozwiązano wszystkie ligi, buty zawieszono na kołkach. Ludzkość nagle, z dnia na dzień, jakby rażona jakimś antyfutbolowym gromem albo jakby zarażona uodparniającym na futbol bakcylem, przestała grać i przestała interesować się piłką nożną".
Kiedy Autor dzielił się powyżej zacytowanym spostrzeżeniem w "Futbol funebre" ("Futbol pogrzebany" w wolnym tłumaczeniu), Czytelnik mógł się popukać w czoło i oświadczyć, że - już nieodżałowany niestety Jerzy Pilch - zwariował, że odbiło mu, że wysnuł wizje niesłychane, istny czarnowidz. "Na stos z nim. Niech się sfajczy, pierun jeden!" - zawołałaby piłkarska inkwizycja, skrywająca głowy pod kapturem. I proszę - bach, stało się po latach, ziściło jak złe życzenie.
"Pewnego dnia ojciec kupił mi piłkę nożną. Prawdziwą, słynną węgierską futbolówkę za 314 złotych, nie wiązaną, tylko na wentyl, napełnianą powietrzem pompka z igłą. Stałem się właścicielem jedynej prawdziwej piłki w okolicy. Choć nie miałem zielonego pojęcia o grze w piłkę, nie miałem żadnej sprawności sportowej, to prawem właściciela brałem udział w każdym meczu. Jak mi się coś nie spodobało, brałem piłkę pod pachę i wracałem do domu. Nie pamiętam tak haniebnych momentów, ale nie mam wątpliwości, że się zdarzały. Koledzy byli zatem ode mnie uzależnieni, ale ważniejszy był inny aspekt tej sytuacji - ile razy oni grali, ja również. Regularnie trenowałem, więc po pewnym czasie nie tylko stałem się pełnoprawnym uczestnikiem zbiorowości, ale nawet przesunąłem się do czołówki najlepiej grających. Wtedy zrozumiałem, że piłka nożna to jest taka zabawka, która daje mi nie tylko przywilej posiadacza (dzięki któremu inni mnie tolerują), ale daje również szansę awansu społecznego. (...) Słowem, dzięki tej węgierskiej piłce poznałem cały szereg podstawowych nauk życiowych. Tu kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego futbol to sprawa przynajmniej życia i śmierci".
O, niebiosa! Ile razy musieliśmy prosić się jednego czy drugiego szczęściarza, który posiadał futbolówkę w czasach wszechogarniającego kryzysu?! Rodzice czy dziadkowie takiego dziecka nie sądzili z pewnością jakim kulistym skarbem go obdarzyli. Trzymał takie napompowane berło w rękach i decydował kiedy reszta podwórkowej bandy zagra mecz i kiedy go skończy. Taka osoba była hołubiona, noszona w przenośni na lektyce, nikt nie starał się jej skosić, sfaulować, bo... zbyt duże było ryzyko, że w najmniej oczekiwanym momencie byłby bek, krew, piłka pod pachę i delikwent, zwany Królem Podwórka, odmaszerowałby do domu. Reszta stałaby zdyszana, zawiedziona, że to już koniec, jakby ktoś wyłączył prąd i zgasił bezczelnie światło. Futbol był dla nas jak promień życia. Trzymał nas na duchu i transportował z dnia na dzień w kapsule nadziei na kolejny mecz, kolejny gol, drybling i szał radości w kurzu, deszczu, błocie, czy śniegu. "Futbol, cholerna jasna!" - jak powiedział sir Alex Ferguson. Kto by się przejmował warunkami gry?! Jerzy Pilch odkurzył swoją powyższą wypowiedzią w jednym z wywiadów ten obraz z niezapomnianej galerii podwórkowych sław.
"Kto nie zna uczucia, jakie ogarnia jestestwo ludzkie, gdy piłka siądzie na podbiciu i po chwili zatrzepocze w siatce obok rozpaczliwie interweniującego bramkarza, ten może i jest człowiekiem. Ale częściowym. Ani świata, ani drugiego człowieka w pełni nie zrozumie nigdy".
Ze słów Jerzego Pilcha można odczuć, że był niezmiernie szczery do bólu, nie przebierał w stawianiu ostrych porównań, które niektórzy przywiązywaliby mu do nogi niczym ołowiane kule i wrzuciliby do jednego worka, a potem do oceanu ludzi skazanych na futbol. To uczucie, gdy piłka siadała na podbiciu i kilka sekund potem lądowała w siatce... Gol - najpiękniejsze słowo świata. Szał trybun, erupcja emocji komentatorów z przeciągłym gooooooooool, od szarego podwórka po wielobarwne stadiony - legendy. Historia ma ciąg dalszy niby dogrywka:
"Pamiętam pierwszego strzelonego gola. Już wcześniej wiedziałem oczywiście, co trzeba zrobić z piłką, ale ten impuls nie przechodził z mózgu do nogi. I nagle wyszło. Wiedziałem już, że można się przeistoczyć z ofermy i nieudacznika w faceta, który jest dobry, że to się robi metodą treningu i że to sprawia dziką satysfakcję, że ta satysfakcja musi być okupiona pewnym trudem."
Wydaje się, że to właśnie piłka nożna stała się swoistym kompasem dla nieodżałowanego Jerzego Pilcha. Futbol ferował pełne wyroki, umożliwiał mu poszukiwanie wspólnoty, stanowił próbę przedarcia się maczetą przez dżunglę samotności. Pisał: "Z tych powodów kibicujemy, nawet jeśli nasze drużyny, kiedy bronią się przed spadkiem, to zawsze spadają, kiedy walczą o awans, nigdy nie awansują, a kiedy mają dowieźć zwycięski remis, to tracą bramkę w ostatnich sekundach". I potem - jak po spowiedzi, jak po grzechów odpuszczeniu, następuje wyzerowanie i wszystko zaczynamy od początku. Złość przechodzi i nadal kibicujemy, bo klubu nie można zmienić. Wszystko inne ponoć tak, ale nie w przypadku ukochanej drużyny.
Niech ostatni cytat zabrzmi jak sygnał ostrzegawczy, jak podniesienie larum. Niech Wasza fascynacja futbolem trwa i emocje nigdy nie zgasły jak niedopilnowane ognisko.
"Kiedy jest się kibicem, ale przekonanym, że za kilka lat wystąpi się na mistrzostwach świata albo przynajmniej w lidze. To okres najpełniejszej fascynacji piłką nożną. Później ta emocja ginie".