AKTUALNOŚCI
W samo okienko (125) - Idzie zVARiować30.03.2021r.
Cristiano Ronaldo przypomniał nam w sobotę mit o Syzyfie. Zuchwalec już cieszył się, że dopiął swego, że właśnie wtoczył głaz, kulę, coś okrągłego w każdym razie na samiusieńki szczyt, że wpakował piłkę do bramki, i nagle ten wysiłek nie został mu zaliczony. Bogowie w przebraniu arbitrów anulowali rezultat i nakazali zaczynać od nowa. Nadal był remis. Żal było patrzeć na apogeum wściekłości wszak nie byle jakiego Portugalczyka, któremu frustracja odcięła powściągliwość.

"Nieważne są reguły, bo bezwzględnie istotniejsze jest to, kto je nadzoruje i ostatecznie wydaje werdykt" - zdaje się unosić w powietrzu głos Seppa Blattera, ex-prezydenta światowej federacji piłki nożnej (w skrócie znanej jako FIFA), który jak na precyzyjnego Szwajcara nie przystało - w głębokim poważaniu miał dokładność i neutralność. Latami zwodził na piękny uśmiech i wzdragał się od zamontowania w rozgrywkach piłkarskich mechanizmu znanego dziś jako VAR.

"To wypaczyłoby ducha gry" - niczym antyczny mędrzec perorował, odpierał ataki tych wszystkich pokrzywdzonych przez sędziów, którzy za wszelką cenę domagali się wypędzenia tego złego ducha z futbolu, który w biały dzień lub w blasku jupiterów ograbiał ich z punktów i z coraz większej kasy. Zatapiał trenerów, którzy jednym "wyregulowanym" meczem tracili posady i chowali sny o potędze z powrotem pod poduszkę.

Wszystko było jasne. Blatter posiadał wskazówki, a zegarek miał chodzić według jego czasu, który upływał w mgle nieomylnego ustawiania kluczowych wydarzeń, wypychając konto bankowe kolejną brudną forsą za korupcję. Przyznawanie praw do zorganizowania mistrzostw globu w piłce kopanej wydawało się być zaledwie czubkiem góry lodowej.

Guzik mu zrobiono. Blatter został oficjalnie zdetronizowany w 2015 roku. Nie zubożał. Przecież nakarmił całą armię, całą strukturę przez lata w światowej federacji FIFA, a każde dziecko wie, że dobrze naoliwiona maszyna jedzie niczym perpetuum mobile.

Jak można skutecznie wytłumaczyć, że w eliminacjach najważniejszej z imprez futbolowych nie ma elektronicznego systemu VAR, podczas gdy funkcjonuje on już z powodzeniem w innych formatach rozgrywek? FIFA tkwi w technologicznym średniowieczu, a jednocześnie to piłkarskie Bizancjum lśni w marmurach i złotych piłkach.

Jak pytał klasyk: czy przypadkiem nie idzie zatem zVARiować? Dlaczego VAR jest niezbędny pokazał właśnie mecz Serbia - Portugalia (2:2). O zbyt dużą stawkę idzie gra.

Porzućmy już Blattera sprawiedliwym sępom historii i zaczerpnijmy z innej beczki.

Jeszcze niedawno na liście sportowych przebojów Polek i Polaków pierwsze miejsce zajmowało grillowanie, które niczym żużel na torze i "żużel" na tacce (jak dla hecy określano kaszankę) pojawiały się z pierwszymi promieniami wiosny. Kto przegapił otwarcie sezonu ten frajer, smak steków i kiełbasek ciśnie ślinę na język - na samą myśl.

O ile grillowanie nadal cieszy się niesłabnącą popularnością, to w polskiej nomenklaturze uwiły sobie gniazdko inne obce wyrażenia. Stały się momentalnie kolejnym ulubionym zajęciem, bo niektórych najwidoczniej nic przecież tak nie bawi, jak anonimowe wylewanie kubła pomyj na bliźniego swego, dopiekanie komuś, zastosowanie partyzanckiego ataku z ukrycia. A obecnie nawet z otwartą przyłbicą i z szyderczym uśmiechem dopełniającym obrazu.

W encyklopedii tych "sportów" mamy zatem trollowanie, hejtowanie, tweetowanie o każdym, o każdej porze, w każdym miejscu, na każdy możliwy temat. Przekonał się o tym ostatnio choćby Marcin Gortat, którego "wsad", komentarz na jednej z platform społecznościowych, po... (tutaj muszę uważać na słowa jak saper na polu minowym)... przyjęciu Krzyża Komandorskiego przez Roberta Lewandowskiego z rąk Prezydenta nie przeszedł bez echa. Tsunami rozpętało się w sieci i podzieliło znowu Polskę na pół w imię silnej, narodowej tradycji ostatnich lat. Tkwimy przy tym chwiejącym się płocie jak w filmie "Sami swoi", rwiemy koszule i tłuczemy garnki na wyścigi.

Czyż nie idzie zwariować?

Na co to komu?

Wiem, że pewne rzeczy nie mieszczą się w głowie. Wiem, że można poczuć się jak kot bez butów, który idąc przez pustynię zatrzymuje się nagle i stwierdza wyczerpany: "Psiamać, ja już tej kuwety nie ogarniam!". Wiem ile to jest bajt, kilobajt, megabajt, gigabajt, terabajt, ale ile może pomieścić danielobajt? Skok na kasę nie zalicza się jeszcze do dyscyplin olimpijskich, ale przyznam, że pewna jednostka przebija skalę farsy i odwraca starą maksymę olimpijską "szybciej, wyżej, dalej" jak wspomnianego kota ogonem.

Tutaj już ani VAR, ani wariograf nie znajdą zastosowania. Robić z nas wariata przestało być zabawne.

PS. Poza tym - patrzę na łamy "The Guardian" i nie wierzę. Znany autor kilku książek o futbolu - Jonathan Wilson - zanurzył się w historii pojedynków Anglia - Polska i... dotąd sądziłem, że tylko u nas Wembley sprzed blisko 50 lat spędza sen z powiek. A tymczasem Wilson ze wszystkich meczów pomiędzy naszymi reprezentacjami wybrał właśnie ten z 1973 roku jako punkt zwrotny w historii brytyjskiej piłki. Anglia zainkasowała "przegrany" remis (1:1), nie zakwalifikowali się co prawda na kolejne mundiale (1974 i 1978), ale zmienili kurs i popłynęli w inną stronę. Ich piłka klubowa po kilku latach biła wszystkich na łeb i szyję. Hegemonia FC Liverpool rozlała się po Europie. Brzmi jak podziękowanie, że daliśmy im kopa na zachętę i przestawiliśmy na inne tory.

Los oszczędzał nas w ostatnich latach i nie wrzucał nam Anglików do eliminacyjnego kotła. A bywało, że co kwalifikacje, to bach - Anglia! I wtedy czasami przychodziło nam tylko zawołać: "Aj, Jezus Maria!".

(© arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::